Author |
Message |
<
Movies&Pictures
~
Przeznaczenie księga I
|
|
Posted:
Sun 6:16, 17 Dec 2006
|
|
|
|
Opowiadanie pt.
Przeznaczenie cz. I
Słońce pieszchło pomiędzy wieschołkami drzew kryjąc się za widnokręgiem, las który z początku wydawał się przyjazny w mgnieniu oka zaczął przybierać ponure kształty. Nagle, pośrodku lasu ubitym traktem przegalopowała ciemno burawa klacz, gnała niczym szalona, jej popielata grzywa wydawała się tańczyć pod wpływem silnego wiatru. W końcu gdy klacz dotarła do krańca lasu a blask księżyca omotał ją swoimi promieniami dostrzec można było na jej lewym udzie krew, nie była to jednak krew zwierzęcia, a jedynie pewnego nieszczęśnika który najwidoczniej leżał teraz gdzieś w rowie powoli wykrwawiając się na śmierć. Koń wyprostował czarny łeb jak gdyby sprawdzał drogę, parsknął i pogalopował dalej wzdłuż traktu prowadzącego ku małej wsi Bornom.
·
Noc rozpostarła swe ramiona nad wsią Bornom, okna małych drewnianych domków zaczęły migotać radośnie promieniami domowych palenisk. Była to jedna z najstarszych wsi w północnej prowincji królestwa Ihnar, jej mieszkańcy zaś żyli głównie z myślistwa. Wieczorami wielbili zabawy, tańce i śpiewy. Pośrodku całej wioski tuż przy głównym placu znajdowała się karczma „Miedziany Dzban” w której to myśliwi wydawali swe ciężko zarobione złociaki. Tego wieczoru nie było inaczej, karczma aż pękała w szwach od natłoku gości.
-Te! Pannica piwa brak! – krzyknął jeden z chłopów zasiadających przy okrągłym stole – Już mi tu dawać kolejny kufel!
- Już służę uprzejmie
Młoda, szczuplutka dziewczyna o rumianej buzi położyła kufel zimnego piwa na stole. Mirena była tutejszą kelnerką, mimo młodego wieku jej wdzięki przykuwały oczy nie jednego mężczyzny. Szczególnie teraz gdy miała na sobie szaroburawą suknię z gorsetem którą dostała na 17 urodziny od swego ojca, właściciela „Miedzianego Dzbanu”
- Ooo! Może dołączy panienka do naszego zacnego grona? – mężczyzna wykręcił sumiaste wąsiska ukazując na swej twarzy obleśny uśmiech.
Mirena jedynie parsknęła figlarsko, poprawiła lekko przyciasnawy gorest i z gracją oddaliła się od stolilka .
W karczmie było gwarno, powietrze przyjemnie pachniało pieczonym udźcem oraz drewnem palonej lipy. Ogień buchał i sypał iskrami na wszystkie strony ku uciesze pijanych już gości. Nagle wśród rozradowanego tłumu ktoś podniósł do góry pełny kufel nie zważając na wylewającą się z niego zawartość i począł nucić znaną wszystkim melodię. Chwilę potem cała karczma wypełniła się śpiewem biesiadników.
„Hej Wojenko gdzie tak gnasz?
Czy to nszyma chłopcom życie odbrać czas?
Hej wojenko odpocznij sobie
Praca nie zając ja tobie zaś dogodzę..
Ho ho!
Raz za miecz! Raz za ..
Ho ho!
Łapy od nich precz!”
Mirena otarła spocone czoło, na zawenątrz tawerny było przyjemnie chłodnawo, dziewczyna spoglądała na niebo.
-Będzie padać...- pomyślała automatycznie, widząc jak czarne smolaste chmury kłębiły się nad Bornom. – Ojj biada temu kto w taką pogodę w podróży będzie.. – dziewczyna drgnęła na samą myśl.
Na zewnątrz karczmy słychać było śpiewy. Zagrzmiało, a z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Dziewczyna drgnęła ponownie, wróciła do karczmy. Wolała podczas burzy nie być sama, intuicja podpowiadała jej że tej nocy stanie się coś niedobrego. Intuicja jej nie myliła.
·
Czterech konnych pędziło na złamanie karku po trakcie zmieżającym w kierunku małej wsi Bornom, Trakt był twardy i ubity, więc popędzali konie do szalonego galopu jakgdyby kogoś ścigali. Na wprzód jechało dwóch jeźdzców - odziany w zielonkawą szatę chudy jak patyk półelf, którego twarz skryta była pod cieniem wielkiego szpiczastego kaptura oraz staraszy mężczyzna z blizną szpecącą jego facjatę. Dwóch pozostałych trzymało się z tyłu – rudobrody mężczyzna z wielkim przepasanym przez plecy mieczem i odziany w czerń typek o długich kruczoczarnych włosach.
- Panie Kapitanie! Ślady są wyraźne jak mocz na śniegu. Haha! nie ma szansy byśmy trop zmylili! Jest nasz! Jak matkę kocham! – Półelf był wyraźnie podniecony faktem iż są na tropie swej ofiary. Co rusza, ocierał spocone drżące ręce o spodnie.
- Sal’hr nie chwal słońca przed zachodem, bo o ilę pamiętam to swoją matkę sam żeś od kurewskich bab wyzywał.
- Co nie znaczy żem jej nie kochał. – siarczyście splunął na ziemię.
Rudobrody i czarnowłosy zarechotali jak jeden mąż, mężczyzna z blizną który zwany był Calahirem spojrzał na nich wymownie.
– Co wam tak śmieszno?! Mus nam znaleść te gówno do świtu inaczej wszyscy wisieć będziemy! A wtedy nie my, lecz ten kurewski Baron śmiać się bedzie. Co tak patrzycie?! W cwał półgłówki! W cwał!!. – Ruszyli, galopem.
Jechali z pół godziny kiedy to Sal’hr, zatrzymał gestem ręki całą druzynę. Szybkim susem zeskoczył z konia, upadając na lekko ugięte nogi. Pozostała trójka również zeszła z koni.
- Chyba go mamy.. – półelf wpatrywał się w tylko sobie znany punkt – Tam jest, o koło tej sosenki. – wskazał placem na mały zagaik.
Calahir zeskoczył z konia i podszedł do półelfa nawet nie spoglądając w miejsce gdzie znajdowała się wskazana przez Sal’hra sosenka. Dobrze wiedział że nie mu równać się ze wzrokiem elfa, elfa który był jednym z lepszych łowców jakich dane mu było spotkać na szlaku.
- Jesteś pewny że to on? – Chwycił ramię Sal’hra
Sal’hr ściągnął z głowy kaptur odsłaniając swoją bladą jak trup twarz, jego słomiane włosy rozsypały mu się w artystycznym nieładzie opadając na jego ramiona. Odwrócił się i spojrzał na twarz Calahira. Mężczyzna utomatycznie drgnął na widok bezdennych oczu półelfa.
- Nigdy nie byłem bardziej pewien panie Kapitanie.. ofiara odpoczywa, nie spodziewa się. Jednym słowem nie ma szans. – uśmiechnął się pokazując demonstracyjnie swe ostre jak brzytwy kły.
- Dobra ludzie, czas to zakończyć i tym razem lepiej by się udało bo na szafocie zawiśniemy. Wtedy pod Ersdun młokos zdołał nas wykiwać, teraz my wykiwamy go. Urlich! Jarr! Na konie! Zajdziemy go z dwóch stron. Tylko pamiętać, żywy ma być, okaleczyć można ale tak by nie wyzionął ducha. Zrozumiano?!
Wszyscy kiwneli głową na znak iż zrozumieli. Calahir nie był tego do końca pewien, przynajmniej nie w przypadku rudobrodego Urlicha który znany był z umiłowania do mordowania. Oby się udało pomyślał w głębi ducha. Stanął w strzemionach wyciągnął miecz i ruszył.
Konie szły wolno, Jarr i Urlich pojechali od północy tak aby zagrodzić drogę do wsi Bornom. Calahir i Sal’hr ruszyli od południa. Wszyskim poprawił się humor, wiedzieli że w końcu zakończą swoją misję. Misję dzięki której mieli odkupić swe winny a tym samym uratować się przed szafotem z ręki Barona Grathora von Kunslera.
·
- Jesteś nikim! Nikim rozumiesz!? jego mać!
Baron Grathor von Kunsler był cały czerowny ze złości, jego mała pyzowata twarzy wyglądała jak kula ognia gotowa zaraz poparzyć stojącego przed nim o głowę wyższego byłego dowódcę Ihnarskiego wywiadu Calahira.
- Jesteś kupą gówna, które przyprawia mnie o mdłości! Calahir, nawet nie wiesz jak bardzo ale to bardzo mnie brzydzi sam fakt iż z Tobą rozmawiam. No nic...
Baron odwrócił się plecami do stojącego jak skała byłgo dowódcy wywiadu i przeszedł koło biurka w stronę okna. Oparł swe małe grubiutkie rączki na parapecie i przyglądał się więźniom którzy przechadzali się po więziennym dziedzińcu.
- Calahir, siedzisz już tu dwa tygodnie.. oczekując na wyrok śmierci. Gdyby to odemnie zależało natychmiast bym Cię zkazał! Wierz mi, nawet powieką bym nie drgnął gdy wykopywaliby Ci stołek z pod nóg a Ty tańczyłbyś swój ostatni taniec. Teraz jednak sprawy sie nieco skomplikowały. Król Varthor II Wielki poprzez mą osobę oferuje Ci życię w zamian za pewną przysługę.
- Jaką? – Calahir w końcu przemówił, spokojnie lekko zachrypłym głosem – Czegóż to król oczekuję od mej osoby, od osoby dezertera i zdrajcy?
- Niech Cię szlag synu kurewskiej dziewki którą sam Czart przebałamucił! Gdybyś wtedy wykonał rozkazy... – Baron odwrócił się w stronę biurka i uderzył otwartymi dłońmi w blat biurka które wydało głuchy jęch łamanej deski.
- I zkazał na śmierć z pół tuzina niewinnych ludzi? Tego odemnie oczekiwaliście?!
Calahir wciął się w słowo Baronowi. Na jego twarzy nie było widać rzadnych emocji. Wszak 10 lat nienaganej służby w królewskim wywiadzie zrobiło swoje.
- Cichaj! Tłumaczyć się nie muszę, wszak nie ja lecz Ty na śmierć skazany zostałeś. I nie mnie powinno zależeć by dupsko swe przed śmiercią uchronić. – Baron przewertował papiery które leżały na biurku. Chwycił kilka kartek i podał je Calahirowi - Oto Twój cel, zwie się Kelivar. Skurwysyn robi koło dupy całemu królestwu Masz go zchwytać i w pętlach go postawić przed moim obliczem. Jesli Ci się uda będziesz wolny, jeśli zaś zawiedziesz, zostaniesz stracony w trybie natychmiastowym. Nawet nie myśl o ucieczce, bo i tak nie zdołasz ucieć przed naszym wywiadem
Calahir dobrze wiedział że Baron nie rzuca słów na wiatr, wiedział że przed wywiadem królestwa Ihnar nie da się ucieć.
Były dowódca wywiadu Ihnarskiego Calahir, myślał. Myślał długo i intensywie, pewności że Grathor dotrzyma danego słowa nie miał żadnej. Jednak postanowił zaryzykować. Postanowił jednak jeden warunek.
- Potrzeba mi trzech ludzi! – Calahir patrzył prosto w oczy Baronowi który zdawał się zaraz wybuchnąć śmiechem.
- Ty stawiasz warnki?! Nie rozśmieszaj mnie, Calahir czy Ty wiesz kogo chcesz abym ułaskawił?! Sal’hr. Półelf, skazany na śmierci za podwójne morderstwo...
- Jest znakomitym łowcą, przyda się...
- Urlich... kara śmierci, co my tu mamy? Hmm – spojrzał na papiery więźniów – Zabił jednego dnia dziesięciu chłopa...
- Przynajmniej pewność jest że kto inny nas nie zatłucze przed wykonaniem zdania...
- Jarr.. 3 lata... dezerter – spojrzał na Calahira spod łba – A ten Ci na co?!
- Polubiłem go. – Calahir uśmiechnął się sztucznie...
Baron wrzeszczał, robił sie na zmianę to czerwony to purpurowy. Calahir stał, czekał. Znał Grathor’a i wiedział że w końcu się zgodzi. Nie mylił się.
- Zgoda.. dostaniesz ich pod swoją komendę. Z dniem 2 listopada wyruszycie do Ersdun. Doszły słuchy iż tam go będzie można znaleść. A teraz precz z oczu! Bo rzygać zaraz zacznę!
·
- Jedz, na zdrowie Sari - poklepał czarną jak smoła klacz po pysku – Do wsi już tylko z pół dnia drogi, niedługo odpoczniemy.
Zwierzę obgryzało źdźbła trawy która musiała być wyjątkowo smaczna, sądząc po parskającej wesoło klaczy można było nawet wnioskować że takiej uczy nie miała od wielu długich dni. Kelivar zmęczony długą podróża w siodle, czując narastający ból w tyłku przysiadł pd średniej wielkości sosenką.
Chłopak ubrany był w brązowawy strój jeździecki, jego jasne jak promienie słońca włosy opdały i lepiły się do młodzieńczej spoconej twarzy. Oparł głowę o pień drzewa, poczuł na szyi przyjemny chłód bijący od kory. Oddychał głęboko, starał się nabrać jak najwięcej sił przed dalszą podróżą. Oczy samoistnie lepiły mu się ze zmęczenia. Wiedział że musi być czujny, chodź z drugiej strony od szustego października kiedy to w Ersdun udało mu się przechytrzyć ludzi Barona Grathor’a von Kunsler’a nie zauważył by ktoś podążał jego śladem, a był już przecież dwudziesty trzeci. Nic się nie stanie jak przespię się z godzinkę pomyślał. Jak pomyślał tak też zrobił.
·
Las przybrał dziwne kształty, korony drzew wydawały się zginać jakgdyby chciały uchwycić w swe wielkie łapy leżącego młodzieńca. Kelivar wstał, nigdzie w pobliżu nie było Sari. Chciał krzyknąć lecz bół przeszył jego głowę „Nadchodzimy, idziemy po Ciebie. Nie uciekniesz przed tym co nieuniknione. Poczujesz chłód, w samotności cierpieć będziesz a twa dusza naszą się stanie” Młodzieniec upadł na kolana, usłyszał nagle skowyt, coś co spowodowało że strach sparaliżował go całkowicie. To był orszak w którym maszerował Dybuk. Kelivar znów poczuł jak w jego skroniach zaczyna pulsować ból znów usłyszał głos, głos dziwny, nieludzki. „Niech żywi strzegą się Ciebie, bo tyś dla nich zgubą”
Chłopak zbudził się cały spocny, wstał na równe nogi i odruchowo zaczął się rozglądać. Nie było jednak śladów po orszaku w którym znajdował się Dybuk, drzewa zaś nie były dziwnie powykręacne. Zaś Sari wesoło parskała co rusza skubiąc zieloną trawę. Odetchnął z ulgą wiedząc że to był tylko sen. Wtedy usłyszał chrzęst łamanej gałęzi.
·
Za drzew wyłonił się Calahir na swym szaroburwamy koniu, obok niego jechał Sal’hr w rękach trzymał napięty łuk wycelowany prosto w młodzieńca. Podjechali wolno. Kelivar stał nieruchomo, bał się sięgnąć po miecz, wiedział że przed szczałą nie zdołałby umknąć.
- Witam – Calahir rozłożył ręce w powitalnym geście – kogo my tu mamy? Pan Kelivar, jaki zbieg okoliczności – uśmiechnął się parszywie – Wiesz? Osobiście nic do Ciebie nie mam. Dlatego pozwolę Ci się poddać po dobroci, bez przestawiania Ci gnatów. Co Ty na to?
Młodzieniec patrzył to na łucznika to na Calahira. Mówić nie miał zamiaru.
- Takiś chojrak? Zapewne w tej malutkiej główce kotłuje się teraz plan ucieczki. Niestety muszę Cię zmartwić. Nawet gdybś chciał, gdybyś potrafił nie masz konia.
Kelvar odwrócony dotychczas plecami do Sari, spojrzał przez ramię i zaklnął coś pod nosem. Faktycznie przy klaczy stało już dwóch jeźdzców. Jarr i Urlich, na ich twarzach widniał szelmowski uśmiech.
- Może się jakoś dogadamy mości Panowie? – Kelvar chciał zyskać na czasie.
- My dogadac?! Nie sądze, Jarr bierz chłopaka i jedziemy. Wolność czeka!
Jarr zszedł z konia i powoli, choćby od niechcenia podszedł do chłopaka. Półelf nie spuszczał ani na trochę napięcia cięciwy łuku. Czuł że coś jest nie tak.
- No mały, na kolana! – uderzył w plecy Kelvara klingą swego miecza.
Ból przeszedł mu po plecach, upadł na jedno kolano. Wiedział że teraz właśnie ma jedyną szansę aby uciec, aby wyrwać się z uścisku śmierci. Przeżegnał się w głębi ducha i szybkim ruchem wysunął z rękawa mały motylkowy sztylecik, Jarr nawet nie zareagował gdy chłopak wbił mu go pod żebra.
- Kurrrrwaaa!! – Jarr zawył jak obdzierane ze skóry zwierzę, chciał ciąć mieczem przez kark klęczącego młodzieńca, chybił.
Kelvar zrobił pirłet, wybił się mocno. Miał nadzieję że półelf będzie się starał uszczelić go podczas akrobacji, nie mylił się. Sal’hr spóścił cięciwe łuku, szczała poszybowała w kierunku młodzieńca on zaś w ułamku sekundy był już przy oszołomionym czarnowłosym. Zasłoniając się nim jak tarczą. Jarr ryknął ponownie.
- Zabić! Zabić skurwiela! – Krzyczał Calahir – Nie może uciec!
Sal’hr dekoncentrowany spazmatycznym sapaniem Jarr’a któremu szczała przebiła lewe płuco, starał się przycelować. Młodzieniec dobył miecza, paradował zasłoną niską cios Calahira, oboje wzwarli się w walce. Calahir co krok robił cięcie, paradę i znów atakował kwartą. Młodzieniec słabł pod naporem kolejnych uderzeń. Do ataku szykował się również Urlich, w rękach miał dwóręczny miecz który wielkością był równy Kelvarowi. Młodzieniec drgnął na samą myśl o sparowaniu ciosu takiego miecza.
-Szczelaj Sal’hr! – krzyknął Calahir, doskakując ponownie do młodzika.
Półelf bał się strzelać, nie miał okazji do czystego szczału a obawiał się uszczelenia kolejnego ze swoich kompanów.
-Zaraz zakosztujesz mego miecza smarkaczu – Urlich zamachnął się mieczyskiem i zaatakował z lewego boku.
Młodzieniec widząc to, doskoczył szybkim cięciem do Calahira mieżąc w tętnicę szyjną. Mężczyzna odskoczył, był jednak za wolny i ostrze cięło go po lewym policzu. Krew sikła. Kelvar cudem unikł ciosu rudobrodego. Upadł na ziemię, przekoziołkował dwa razy i znalazł się przy swej czarnej klaczy. Nie tracąc chwili wskoczył w strzemiona i popędził konia.
- Pędź Sari! Pędź miła!
Klacz parsknęła i ruszyła cfałem w stronę wsi Bornom.
·
Półelf spojrzał na leżącego na ziemi martwego kompana. Wziął głeboki oddech i przycelował. W oddali było widać jedynie zarys uciekającego jeźdzca. Zmrużył oczy i naciągnął cięciwę tak by dotykała jego policzka. Wóz albo przewóz pomyślał, potem szczelił. Tym razem nie chybił...
KONIEC
części I
|
|
|
|
 |
|
 |
|
Posted:
Sun 6:20, 17 Dec 2006
|
|
|
|
czy ktoś w innym temacie wspominał o masochiźmie?<śmiech>(nie wiem czy dobrze wymieniłem)
A tak poza tym fragment a raczej jeden rozdział z ksiązki którą piszę. Wiem wiem, beznadziejne no ale cóż, lubię to hrhr
PS. Mimo wszystko gdyby ktoś chciał to przeczytać, prosiłbym aby wypowiedział się na temat tego rozdziału (nawet w krytyczny sposób)
|
|
|
|
 |
|
Posted:
Sun 12:40, 17 Dec 2006
|
|
|
|
No wiec od czego zaczac....za Toba przemawiają błędy ortograficzne hehehe mowie prawde a chodzi mi o to ze gdyby nie one pomyslalbym że skopiowałeś fragment jakiejs ksiazki bo opowiadanie jest naprawde interesujace podoba mi sie i reasumujac po prostu czekam na ciag dalszy.Brawo.
|
|
|
|
 |
|
Posted:
Sun 13:09, 17 Dec 2006
|
|
|
|
no cóż, że błedów jest sporo to się domyślam. Nie przepuściłem tekstu przez żadną korektę (nastepnym razem będę o tym pamiętać)
|
|
|
|
 |
|
Posted:
Sun 13:11, 17 Dec 2006
|
|
|
|
Mnie one nie zrazily tylko pomyslalem ze jest wieksze prawdopodobienstwo ze to Twoje ale jak najbardziej kontynuuj chetnie przesledze dalsze losy bohaterow
|
|
|
|
 |
|
Posted:
Fri 14:23, 05 Jan 2007
|
|
|
Joined: 12 Nov 2006
Posts: 301
Read: 0 topics
Helped: 4 times Warns: 0/5
Location: Kambodża
|
|
Cel napisales podanie ..... masz zamiar do nas isc ?
The post has been approved 0 times
|
|
|
|
 |
|
Posted:
Sun 19:05, 04 Mar 2007
|
|
|
|
Opowiadanie super...czekam na 2 czesc jestem ciekawy czy ucierpial mlody, czy kon hrhrhr a nie bede mowil o bledach bo Imr mowil hyhy
|
|
|
|
 |
|
|
All times are GMT + 1 Hour |
|
You can post new topics in this forum You can reply to topics in this forum You cannot edit your posts in this forum You cannot delete your posts in this forum You cannot vote in polls in this forum
|
|